Dworzec Zoo i Berlin w latach 70
Narkotyki są poważnym problemem i zatruwają życie nie tylko uzależnionym, lecz także ich rodzinom i otoczeniu. Na co dzień niestety bardzo często możemy spotkać się z bagatelizowaniem problemu narkomanii; narkotyki pojawiają się w serialach, filmach i grach jako dodatek na „porządnej” imprezie czy poprawiacz nastroju, a więc coś, czego bez większych konsekwencji można jednorazowo spróbować. W rzeczywistości jednak brak głębszej refleksji może doprowadzić do tragedii.
REKLAMA
Od pierwszego wydania My, dzieci z dworca Zoo mija prawie pięćdziesiąt lat. Nie zmienia to jednak faktu, że książka pozostaje aktualna, a przedstawione w niej zapisy rozmów z Christiane Verą Felscherinow oraz osobami, z którymi pozostawała w kontakcie, wciąż wstrząsają i oddziałują na wyobraźnię. W odbiorze książki decydujący jest fakt, że to biografia, a przedstawione w niej wydarzenia i relacje świadków są całkowicie autentyczne.
Już od pierwszego spotkania z młodziutką Christiane uderzył mnie jej sposób bycia; o swoich przeżyciach opowiadała w sposób przemyślany, konkretny i pozbawiony niepotrzebnego sentymentalizmu. Miejscami nawet jej sprawozdanie bywa wyraźnie naznaczone „wykrzywionym” poczuciem humoru; dziewczyna wyśmiewa sytuacje wówczas, gdy stają się one beznadziejne. Całość narracji opływa w żal i apatię.
Historia młodziutkiej Felscherinow przypomina ciąg przyczynowo-skutkowy; każdy kolejny etap jej uzależnienia zdaje się być uzasadnieniem dla poprzedniego. Pierwszy kontakt Christiane ze słowem „heroina”, jest momentem, w którym i sama Christiane (być może podświadomie), i czytelnik wiedzą, że to właśnie do niej sprowadzają się „nieszkodliwe” eksperymenty z narkotykami miękkimi. I mimo tego, że młoda narkomanka coraz bardziej wsiąka w towarzystwa skupione wokół używek, stara się ona nie zauważać problemu, a wszelkie głosy podpowiadające jej, że być może nie wszystko jest w porządku, skutecznie ucisza zwięzłym „Mogę przestać”.
Rzeczą, którą najłatwiej dostrzec w My, dzieci z dworca Zoo podczas czytania, są paradoksy. Uwagę przykuwają przede wszystkim dzieciaki, które podtrzymują, że nie są uzależnione, jednocześnie robiąc wszystko, aby zdobyć pieniądze na heroinę i haszysz. Spora część z nastolatków dokonuje rozbojów, kradzieży, a także oddaje własne ciała przypadkowo napotkanym w dworcu Zoo ludziom. Następną sprzecznością jest postawa bezradnej matki Christiane; z jej sprawozdania wynika, że łączyła ją z córka silna więź emocjonalna, lecz kobieta zbyt długo nie dopuszczała do siebie myśli, że jej córka ćpa. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się losy czternastolatki, gdyby jej rodzice zareagowali o wiele szybciej. Kolejny warty podkreślenia paradoks skupia się wokół „awansu” z jednej grupy narkomanów do drugiej. W Berlinie, w latach siedemdziesiątych, ci, którzy dopiero wkraczali w nałóg, zazdrościli „starym narkomanom” zażywającym narkotyki twarde. Z czasem palenie haszyszu zaczynało przypominać zabawę dla niedoświadczonych szczeniaków, więc młodzi usiłowali za wszelkę cenę przypodobać się starszym. Z czasem jednak, tuż po zrezygnowaniu z haszyszu na rzecz heroiny, nastolatkowie zaczynali dostrzegać, że ich położenie stało się beznadziejne, gdyż „starsi narkomani” prowadzili życie pozbawione większego sensu, skupione wyłącznie na tym, by w jakikolwiek, choćby najbardziej hańbiący, sposób zdobyć działkę narkotyku.
My, dzieci z dworca Zoo to książka przejmująca i bardzo wciągająca. Gdyby nie odwaga Felscherinow i chęć podzielenia się ze światem własnym doświadczeniem, nie moglibyśmy wniknąć w problem narkomanii na tyle głęboko, by go zrozumieć. Dzięki zapisowi relacji matki Christiane, znajomych dziewczynki, a także urzędników państwowych i duchownych perspektywa bohaterki jawi się jako bardziej poszerzona, a jej motywacje stają się czytelniejsze. Biografię polecam każdemu, szczególnie nastolatkom i ich rodzicom.
Autorka: Zuzanna Menard
Już od pierwszego spotkania z młodziutką Christiane uderzył mnie jej sposób bycia; o swoich przeżyciach opowiadała w sposób przemyślany, konkretny i pozbawiony niepotrzebnego sentymentalizmu. Miejscami nawet jej sprawozdanie bywa wyraźnie naznaczone „wykrzywionym” poczuciem humoru; dziewczyna wyśmiewa sytuacje wówczas, gdy stają się one beznadziejne. Całość narracji opływa w żal i apatię.
Historia młodziutkiej Felscherinow przypomina ciąg przyczynowo-skutkowy; każdy kolejny etap jej uzależnienia zdaje się być uzasadnieniem dla poprzedniego. Pierwszy kontakt Christiane ze słowem „heroina”, jest momentem, w którym i sama Christiane (być może podświadomie), i czytelnik wiedzą, że to właśnie do niej sprowadzają się „nieszkodliwe” eksperymenty z narkotykami miękkimi. I mimo tego, że młoda narkomanka coraz bardziej wsiąka w towarzystwa skupione wokół używek, stara się ona nie zauważać problemu, a wszelkie głosy podpowiadające jej, że być może nie wszystko jest w porządku, skutecznie ucisza zwięzłym „Mogę przestać”.
Rzeczą, którą najłatwiej dostrzec w My, dzieci z dworca Zoo podczas czytania, są paradoksy. Uwagę przykuwają przede wszystkim dzieciaki, które podtrzymują, że nie są uzależnione, jednocześnie robiąc wszystko, aby zdobyć pieniądze na heroinę i haszysz. Spora część z nastolatków dokonuje rozbojów, kradzieży, a także oddaje własne ciała przypadkowo napotkanym w dworcu Zoo ludziom. Następną sprzecznością jest postawa bezradnej matki Christiane; z jej sprawozdania wynika, że łączyła ją z córka silna więź emocjonalna, lecz kobieta zbyt długo nie dopuszczała do siebie myśli, że jej córka ćpa. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się losy czternastolatki, gdyby jej rodzice zareagowali o wiele szybciej. Kolejny warty podkreślenia paradoks skupia się wokół „awansu” z jednej grupy narkomanów do drugiej. W Berlinie, w latach siedemdziesiątych, ci, którzy dopiero wkraczali w nałóg, zazdrościli „starym narkomanom” zażywającym narkotyki twarde. Z czasem palenie haszyszu zaczynało przypominać zabawę dla niedoświadczonych szczeniaków, więc młodzi usiłowali za wszelkę cenę przypodobać się starszym. Z czasem jednak, tuż po zrezygnowaniu z haszyszu na rzecz heroiny, nastolatkowie zaczynali dostrzegać, że ich położenie stało się beznadziejne, gdyż „starsi narkomani” prowadzili życie pozbawione większego sensu, skupione wyłącznie na tym, by w jakikolwiek, choćby najbardziej hańbiący, sposób zdobyć działkę narkotyku.
My, dzieci z dworca Zoo to książka przejmująca i bardzo wciągająca. Gdyby nie odwaga Felscherinow i chęć podzielenia się ze światem własnym doświadczeniem, nie moglibyśmy wniknąć w problem narkomanii na tyle głęboko, by go zrozumieć. Dzięki zapisowi relacji matki Christiane, znajomych dziewczynki, a także urzędników państwowych i duchownych perspektywa bohaterki jawi się jako bardziej poszerzona, a jej motywacje stają się czytelniejsze. Biografię polecam każdemu, szczególnie nastolatkom i ich rodzicom.
Autorka: Zuzanna Menard
PRZECZYTAJ JESZCZE